Geoblog.pl    sophia81    Podróże    Wietnam, Kambodza 2010    Kolejna mega podróż, czyli Hoi An - Nha Trang - Mui Ne. Zaczynamy jeść:)
Zwiń mapę
2010
29
sie

Kolejna mega podróż, czyli Hoi An - Nha Trang - Mui Ne. Zaczynamy jeść:)

 
Wietnam
Wietnam, Mũi Ne
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 9639 km
 
Przez następne dwa- trzy wpisy zdaje się będzie głownie o jedzeniu:), ale zacznijmy od początku...

Do Mui Ne dojechaliśmy kolo 13. Droga tym razem była koszmarem. Niby spać się dało, ale kierowca jechał jak wariat. Co trochę budziłam się mając wrażenie, że to już moje ostatnie minuty. Autobusem tak rzucało, że to cud, że się nie przewrócił na pierwszym lepszym zakręcie. Poza tym znów podstawili autobus z zepsutą toaletą, a kierowca specjalnie przystanków nie robił. To chyba tu taka metoda. Nie chce im się sprzątać, więc piszą, że zepsute i mają z głowy. Na postoju, który był jeden, znów było menu dla turystów - kompletnie bez smaku. Gdybym zrobiła rosół z kostki i dodała trochę szczypiorku chyba byłoby lepsze. Za to w Nha Trang zjedliśmy bardzo dobra Pho o 6:30 rano. Wietnamczycy rzeczywiście mają rację, że Pho najlepsza jest na śniadanie, które jedzą miedzy 6, a 8. W Polsce do głowy by mi nie przyszło jeść o tej porze rosół, a tu jest mi wręcz nieswojo jak na śniadanie jem coś innego:) w Nha Trang mieliśmy 2h przerwy. Przesiadka do następnego autobusu i już prosto do Mui Ne.
Po dotarciu na miejsce trzeba było poszukać jakiegoś lokum. Tym razem nie poszło tak łatwo. Hotel, pod którym nas wysadzono nie powalał, więc zapakowaliśmy się na dwa motorki i pojechaliśmy szukać czegoś innego. Kierowcy mieli nas zabrać gdzieś gdzie ceny będą w okolicy 10$ bo podobno taniej tu się nie znajdzie. Rzeczywiście miejscowość jest typowym kurortem z super hotelami i ceny raczej zawrotne. Poza tym to właściwie jedna droga, wzdłuż której stoją wszystkie hotele i chyba ciągnie się przez jakieś 15km. Niewiele już zostało z małej klimatycznej wioski rybackiej, która słynie z produkcji sosu rybnego. To znaczy wioska dalej jest, ale biura organizują do niej specjalne wycieczki, a autobusy wysadzają spory kawałek dalej przy super hotelach i wyboru szczególnego nie ma. Jest jak ktoś ma do wydania kolo 100$ za noc, ale znaleźć coś za 10$, to już gorzej. Właściciele wcale nie chcą się targować mimo, że sezon jeszcze się nie zaczął i z tego co zauważyłam jest raczej pustawo.
Bungalowy, do których zawiozły nas motorki były średnie. Ciemne, wilgotne i raczej zagrzybione, a my po hotelu w Hoi An staliśmy się bardziej wybredni:) Postanowiłam, że czas zachować się jak prawdziwy "bakpaker" i trochę poszukać. Do bungalowów przejechaliśmy trochę dalej od centrum i pomyślałam, że jak nic nie znajdę jeden z nich jakoś ujdzie, ale przejść się po okolicy nie zaszkodzi. Bungalowy były od strony morza, wiec albo były drogie, albo jak tańsze to nieciekawe. Udało mi się znaleźć całkiem ładny pokój w hotelu "Sun Dune" po drugiej stronie ulicy. Dojścia do plaży niestety nie ma, ale zawsze kawałek można się przejść, a warunki zdecydowanie lepsze i to za 12$ (proponowali nam wcześniej zagrzybiony domek za 15, 18, a nawet 30 - to było z tych tańszych). Ogólnie cala miejscowość głownie nastawiona na bogatych Rosjan - wszystkie napisy są po wietnamsku, angielsku i rosyjsku.
Zainstalowaliśmy się w pokoju, odświeżyliśmy i przyszedł czas na znalezienie czegoś do jedzenia:) dowiedzieliśmy się, że jakieś 800m od naszego hotelu codziennie po południu otwierają się knajpki ze świeżymi owocami morza. Oczywiście seefood jest podawane wszędzie, ale nam zależało na znalezieniu jakiejś miejscowej knajpki, a nie zblazowanej knajpy z międzynarodowym menu dla turystów. Takich restauracji jest tu zatrzęsienie. Mimo, że pora była jeszcze dość wczesna chcieliśmy sprawdzić czy może coś jest już otwarte, a przy okazji znaleźć jakieś fajne zejście do morza na jutro. Zejście było, ale niestety cale zabetonowane. Jak na razie pozostaje nam iść do jakiegoś hotelu, coś zamówić i wbić się na ich plażę. Zobaczymy jeszcze jutro może nie będzie tak źle.
Rzeczywiście na nabrzeżu stały jakieś zamknięte jeszcze budy i ławki, w oczekiwaniu na wieczorne obżarstwo:). Na szczęście jedna czy dwie knajpki otwarte są cały dzień, więc w jednej z nich postanowiliśmy przysiąść. Rozkoszując się pięknym widokiem oceanu, zamówiliśmy nasze pierwsze tutaj robaczki. Padło na krewetki z grilla. Były naprawdę dobre - około 200tys/kg i dość spore. Następnie plan był taki, żeby iść do hotelu trochę odpocząć - ta nocna jazda i wszystkie poszukiwania w nowym miejscu trochę zaczęły nam się już dawać we znaki - i wrócić tu na kolację. Jak szliśmy do hotelu zaczynali po trochu rozstawiać wszystko na wieczór - grill, akwaria na różnego rodzaju żyjątka i masę kabli żeby to wszystko działało jak trzeba.
Wieczorem rzeczywiście cale nabrzeże ożyło, choć muszę przyznać, że samych klientów za dużo nie było - widać rzeczywiście nie sezon. Za to temperatura bardziej sprzyjająca jedzeniu. Wypatrzyliśmy u sąsiadów przy stoliku obok bardzo fajną sałatkę rybna i oczywiście zapragnęliśmy jej spróbować - surowa ryba zamarynowana w jakimś słodko - kwaśnym sosie podana na dużej ilości świeżych ziół i posypana prażonymi orzeszkami, a do tego papier ryżowy do zawijania i bardzo dobry sos do moczenia podobny w smaku do marynaty. Potem wjechała jeszcze zupa rybna i grillowane przegrzebki - wszystko świeże i naprawdę pycha.
Może sama miejscowość jak na razie nie zrobiła na mnie powalającego wrażenia - nie przepadam za takimi kurortami, do prawdziwej wioski rybackiej dość daleko - ale za to jedzenie pierwsza klasa, a to jeden z powodów, dla których postanowiliśmy się tu zatrzymać. Było jeszcze wino bananowe, ale to z tych raczej nietrafionych - trochę taki rozwodniony bimber.
Podjadłszy sobie trochę poszliśmy dalej, a tam ku naszemu zdziwieniu, kolejne knajpki. Jedna z nich miała wyjątkowo ciekawe i imponujące okazy. Tak jakoś przystanęliśmy i zagadała nas jedna z dziewczyn z obsługi. Była tak sympatyczna, że usiedliśmy jeszcze na piwie. Okazało się, że to jej rodzinna restauracja, że mają kilka lodzi i w związku z tym sami zaopatrują się codziennie w świeży towar:) Było tak miło, że nie wiem właściwie kiedy, a jedliśmy kolejną porcję przegrzebków, a do tego grillowane kalmary i na deser świeżego ananasa:) Jak tak dalej pójdzie to się nie zmieścimy do autobusu w dalszą drogę... Trzeba będzie jutro wypożyczyć rowery i zrzucić trochę tego dzisiejszego grzechu:)

P.S. W drodze powrotnej do hotelu spotkaliśmy na ulicy karalucha, ale to dopiero nasz pierwszy. No może drugi, ponoć był też tam, gdzie podawali psa, ale ja osobiście nie widziałam. Miało być ich tak dużo a tu bez przesady - nie żebym jakoś żałowała oczywiście. Raz był też szczur, ale też w nocy i na ulicy.
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (2)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
sophia81
ciekawa świata
zwiedziła 5.5% świata (11 państw)
Zasoby: 96 wpisów96 10 komentarzy10 508 zdjęć508 0 plików multimedialnych0
 
Moje podróżewięcej
18.08.2010 - 25.09.2010
 
 
04.09.2009 - 14.09.2009
 
 
07.03.2008 - 14.03.2008