Geoblog.pl    sophia81    Podróże    Wietnam, Kambodza 2010    W poszukiwaniu plaży i owoców morza
Zwiń mapę
2010
30
sie

W poszukiwaniu plaży i owoców morza

 
Wietnam
Wietnam, Mũi Ne
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 9639 km
 
Ponieważ pobyt tu, to głównie lenistwo i jeszcze raz lenistwo, to pobudka nie była zbyt wczesna. W każdym razie z hotelu wynurzyliśmy się dobrze po 11. Planem na dzisiejszy dzień było wypożyczyć rowery, pojeździć po okolicy i znaleźć jakąś fajną plażę. Rowery tym razem kosztowały nas trochę więcej, ale jakby nie patrzeć to kurort - 25tyś./os do 22:00. Pierwsze co, to oczywiście śniadanie. Pojechaliśmy do knajpki, którą odkryliśmy wczoraj wieczorem. Dziewczyna, która nas obsługiwała powiedziała, że jeśli chcemy to przez cały dzień otwarta jest ich restauracja po drugiej stronie ulicy. Okazało się mimo wszystko, że nie jest to takie proste. W okolicy jedenastej raczej nikt tu nie myśli o jedzeniu. Owszem knajpka była otwarta, ale byli w niej tylko jakiś chłopak z dziewczyną zajmujący się dzieckiem siostry, której właśnie nie było, a jak się potem okazało żeby zjeść zupę, ona musiała ją najpierw ugotować. W sumie logiczne..:) W każdym razie po dłuższych próbach udało nam się zamówić jakieś smażone ryż i makaron, które były robione na świeżo. Dobrze, że ta siostra która została, umiała je ugotować, bo chyba padlibyśmy z głodu.
Po jedzeniu pojechaliśmy na poszukiwania. Okazało się, że żeby znaleźć jakąś fajną plażę, trzeba wrócić w stronę naszego hotelu i przejechać jeszcze spory kawałek za niego. Jazda była dość męcząca, bo skwar był niemiłosierny. W końcu udało nam się znaleźć zejście między hotelami, ale pewnie właśnie dlatego, że w okolicy była to jedyna droga dostania się na plażę, wszystko zastawione było łódkami. Mają tu takie fajne małe, chyba wyplatane, okrągłe łódki. Są naprawdę urocze. Jak dla mnie wyglądają jak łupiny od włoskiego orzecha, w którym pływała Calineczka:) Zrobiliśmy kilka fot, zostawiliśmy rowery i poszliśmy szukać dogodnego miejsca do wypoczynku. W końcu wyszło na to, że chcieliśmy już zapytać w jakimś hotelu czy możemy kupić u nich np. coś do picia i skorzystać z leżaków. Z pomocą przyszedł nam jednak jakiś Rosjanin, który prowadzi tu szkołę surfingu i zaproponował żebyśmy przysiedli u niego jeśli mamy ochotę. Trochę głupio nam jednak było nadużywać jego gościnności, więc ja się przekąpałam - Bartek dalej leczy nogę i ćwiczy silną wolę siedząc na brzegu, chwilę posiedzieliśmy - i wróciliśmy do hotelu. Jutro po prostu idziemy na śniadanie do hotelu na przeciw naszego i spokojnie wbijamy się na ich plażę, bo za dużo z tym wszystkim kombinowania.
Poszukiwania plaży mimo wszystko zajęły nam trochę czasu i siły, więc po powrocie padliśmy nieżywi i obudziliśmy się dopiero po 16. Chcieliśmy iść na jakiś szybki obiad i pojechać jeszcze na rowerach w drugą stronę naszej miejscowości. W stronę wioski rybackiej czyli w rejony trochę mniej turystyczne niż nasz.
Na jedzenie zatrzymaliśmy się we wczoraj upatrzonej przez nas rodzinnej knajpce. Pod nóż, a właściwie pałeczki i widelec tym razem poszedł redsnapper. Naprawdę jedna z lepszych potraw, jakie jedliśmy tu do tej pory. Pieczony z chilli i trawą cytrynową. Niesamowicie aromatyczny i rozpływający się w ustach. Do tego sok ze świeżego kokosa - tym razem woda została zmiksowana z wydłubanym z łupiny miąższem. Jaka szkoda, że zaparłam się i nie pije niczego z lodem. Ale i tak muszę to jeszcze kiedyś powtórzyć. Bomba i wcale nie był mdły jak mogłoby się wydawać.
Objedzeni jak wariaci wsiedliśmy na rowery i pognaliśmy przed siebie. Wyprawa tym razem nie była zbyt spektakularna bo podczas naszego obiadu zdążyło zrobić się ciemno i nie chcieliśmy odjeżdżać zbyt daleko. Ale i tak te nasze ćwiczenia ruchowe zajęły nam godzinę - mogło być gorzej:) Okazało się, że do wioski rybackiej jest jakieś 15km. Nawet gdybyśmy chcieli odjechać tylko w jakieś tereny mniej kurortowe i tak musielibyśmy się kawał oddalić.
Wróciliśmy do hotelu trochę się pobyczyć, ale kolo 21 nie wytrzymaliśmy i wróciliśmy jeszcze coś przekąsić w ramach kolacji tym razem:) na stół wjechał "trąbik" - tak nazywaliśmy sporą kolorową muszlę - jedna ważyła kolo pół kilograma. Usmażony był w imbirze, do tego przegrzebki z grilla - sprawdzone przez nas już wczoraj i panierowane kalmary z sosem tamaryndowym. Wszystko oczywiście pyszne:) Dodatkowo do każdego posiłku podają jakieś owoce, więc przez te parę dni mieliśmy okazję również trochę sobie podjeść.
Jutro jedziemy zobaczyć wydmy i kanion, ale dopiero po południu więc znów ranek zapowiada się leniwie:)
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (3)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (1)
DODAJ KOMENTARZ
Pip
Pip - 2012-05-21 17:30
Jak mozna tyle jesc?
 
 
sophia81
ciekawa świata
zwiedziła 5.5% świata (11 państw)
Zasoby: 96 wpisów96 10 komentarzy10 508 zdjęć508 0 plików multimedialnych0
 
Moje podróżewięcej
18.08.2010 - 25.09.2010
 
 
04.09.2009 - 14.09.2009
 
 
07.03.2008 - 14.03.2008