Geoblog.pl    sophia81    Podróże    Wietnam, Kambodza 2010    Duże rozczarowanie - Nad Ha Long straszna burza!
Zwiń mapę
2010
24
sie

Duże rozczarowanie - Nad Ha Long straszna burza!

 
Wietnam
Wietnam, Hanoi
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 8419 km
 
No i stało się! W Azji jak to w Azji nic do końca planować nie można. Po pierwsze czas jest tu pojęciem dość względnym, choć do tej pory narzekać nie mogę - wszystkie środki transportu były zgodnie z planem, a czasem nawet byliśmy wcześniej. Nam plan popsuła pogoda, a mianowicie ulewa i zagrożenie tajfunem nad Ha Long. Ale zacznę może od początku.
Sleeping bus, którym jechaliśmy okazał się być mało komfortowy. Bartek ledwo się mieścił, a ja spałam z nogami w pozycji raczej baletowej. W ogóle spać było ciężko. Zwyczajowy postój na jedzenie. Tym razem coś w rodzaju owsianki, czy ryżowego kleiku - raczej nie polecam - a kolo 4 rano byliśmy w Hanoi. Autobus miał mieć dwa przystanki w samej stolicy, my chcieliśmy jechać do samego końca, jednak kierowca chyba doszedł do wniosku, że nie opłaca mu się jechać dalej, ponieważ została garstka i robił wszystko żeby wysadzić nas przystanek wcześniej. Uparcie obstawaliśmy przy swoim, wiec złapał nam taksówkę i w ramach biletu wysłał na dworzec Gia Lam gdzie mieliśmy wysiąść. Pogoda okropna, potwornie lało, środek nocy, wszystko zamknięte, a my na dworcu, który tak naprawdę nie wiemy gdzie był. Kolo 5 otworzyli go, ale niestety nikogo kto mówiłby po angielsku nie było, więc nie wiele nam to dało. Zaczęły pojawiać się jakieś autobusy miejskie, więc zaopatrzona w mapkę udałam się konferować z kierowcami czy dowiozą nas do centrum. Na migi, bo na migi, ale doszliśmy do porozumienia i pojechaliśmy. Rzeczywiście autobus miał przystanek dość blisko jeziora, wiec do celu było już niedaleko. Deszcz wcale nie miał zamiaru ustać, więc odziani w pałatki przemaszerowaliśmy do starej części miasta. Znaleźliśmy sobie własne schodki z daszkiem i tam postanowiliśmy zaczekać aż miasto obudzi się do życia, będzie można coś zjeść, kupić bilety na open busa na dalsza drogę i przede wszystkim, aż przestanie padać. Za trzy godziny mieliśmy jechać do Ha Long Bay, a pogoda koszmarna - chyba gorszej nie można było sobie wyobrazić. Niedługo później okazało się jednak, że można było. Na ulicach zaczęło pojawiać się coraz więcej ludzi, cześć wyszła z domów na poranną gimnastykę - jeśli o to chodzi są niesamowici, przed co drugim domem ktoś się wyginał:) bary z gorącą Pho zapełniały się klientami, a deszcz w końcu ustawał. Poszliśmy na śniadanie i pełni nowej energii rozpoczęliśmy poszukiwania agencji, w której w miarę tanio da się kupić bilety na trasie Hanoi-Sajgon. Wyjazd zaplanowaliśmy na jutro zaraz po powrocie z Ha Long - nocny przejazd do Hue. Nie było może najtaniej (36$ za cala trasę z trzema przystankami pomiędzy) ale byliśmy w paru agencjach i chcieli jeszcze więcej.
Zadowoleni stanęliśmy przed Sinh Cafe skład mieliśmy wykupiony rejs, a tu pan informuje nas, że wszystko odwołane z powodu pogody, że od dwóch dni są bardzo złe warunki i na razie nie wiadomo kiedy wznowią wycieczki do zatoki. Chcieli zaproponować nam coś innego, ale zabraliśmy kasę i postanowiliśmy wyjechać do Hue już dziś. Mięliśmy możliwość pojechania w zamian do Tam Coc - to ponoć takie Ha Long, tylko wśród pól ryżowych i pływa się małą wiosłową łódką, ale na szczęście nie zdecydowaliśmy się. Po godzinie znów zaczęło padać i tak już zostało do końca dnia. Ponieważ noc dawała nam się we znaki, a do odjazdu autobusu, na który na szczęście udało się zamienić bilety, mieliśmy prawie cały dzień, znów szarpnęliśmy się na pokój. Tym razem za 8$ w Apple Hotel - nic specjalnego, ale na te parę godzin dało radę, robaków nie było, AC i łazienka w pokoju. Najpierw odespaliśmy noc, a potem postanowiliśmy się trochę przejść i coś przekąsić. Deszcz lał nieprzerwanie, więc zarzuciliśmy pałatki i w miasto. Przyznam, że miałam nadzieję na jakąś zmianę pogody, albo że chociaż trochę się uspokoi i mimo deszczu pójdziemy zobaczyć Świątynię Literatury. Niestety nic z tego. Było tak niesympatycznie, że zdecydowaliśmy się tylko na szybkie jedzenie. Pech chciał, że chyba właśnie w związku z pogodą większość ulicznych jadłodajni zniknęła albo my po prostu nie potrafiliśmy ich znaleźć. W końcu udało się. Niestety jak już przysiedliśmy przestało nam się podobać. Jedzenie było nakładane z dużych tac i było zimne, w dodatku wyglądało to trochę jak jadłodajnia dla ubogich. Albo faszerowane warzywa, albo jakieś potrawy z jajek i tofu albo resztki z mięsem (kawałki ryby głownie z ośćmi i kawałki skory z kośćmi). Dania wybierałam ja, ale światło nie było za dobre i dopiero przy stoliku zobaczyłam co też nawybierałam. Miny nam zrzedły, ale ponieważ byliśmy głodni postanowiliśmy się choć trochę przełamać. Z faszerowanymi warzywami jakoś poszło, ale talerz ze skorą z kośćmi nas przerósł. Bartek zawyrokował, że to pies i już w ogóle nie było o czym mówić. Pomimo mojej kulinarno - smakowej ciekawości nie podjęłam próby zjedzenia - nawet nie spróbowałam. Jednak psychiczna bariera przed zjedzeniem ukochanego czworonoga była silniejsza. Stety i niestety potem okazało się, że to rzeczywiście była psina. Zrobiliśmy zdjęcie i pani w naszym hotelu rozwiała wszelką niepewność...
Po tej katastrofie kulinarnej, która wyniknęła przede wszystkim z próby uniknięcia jedzenia kolejnej zupy, wróciliśmy do hotelu. Następne dwie godziny oczekiwania na nocny autobus do Hue upłynęły nam z dziewczynami z recepcji i z internetem. Ponieważ zmieniły nam się plany, kupiliśmy bilety na lot z Bangkoku do Hanoi na trzy dni wcześniej niż planowaliśmy i mamy zamiar zrobić jeszcze jedno podejście do zatoki Ha Long pod koniec pobytu - trzymajcie kciuki, może następnym razem.
Deszcz do końca dnia nie ustal. Do naszego Open Busa miał nas podwieźć jakiś inny busik, ale w ostatniej chwili przyjechał po nas pan na motorku i powiedział że busik nie wjedzie i mamy podejść do niego sami. Mieliśmy nadzieję, że nas podwiezie albo chociaż nasze plecaki, ale on spokojnie sobie jechał, a my człapaliśmy cali mokrzy za nim.

P.S. Bilety na Open Busa kupiliśmy właśnie w Apple hotel w jakiejś podrabianej Sinh Cafe, który mieści się dokładnie na przeciw tej prawdziwej. Zobaczymy jaki standard. Operatorem jest Camel tour.
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Komentarze (2)
DODAJ KOMENTARZ
kiclaw
kiclaw - 2010-08-25 09:10
Ciekawe czy rozczarowanie podobne do naszego :)
Czekam niecierpliwie na opis
 
sophia81
sophia81 - 2010-08-27 10:00
Rejs sie nie odbyl z powodu pogody ale bedziemy sie starac zrobic jeszcze jedno podejscie pod koniec pobytu w Wietnamie i napewno zdam relacje:)
 
 
sophia81
ciekawa świata
zwiedziła 5.5% świata (11 państw)
Zasoby: 96 wpisów96 10 komentarzy10 508 zdjęć508 0 plików multimedialnych0
 
Moje podróżewięcej
18.08.2010 - 25.09.2010
 
 
04.09.2009 - 14.09.2009
 
 
07.03.2008 - 14.03.2008