Geoblog.pl    sophia81    Podróże    Wietnam, Kambodza 2010    Delta Mekongu - dzień pierwszy
Zwiń mapę
2010
03
wrz

Delta Mekongu - dzień pierwszy

 
Wietnam
Wietnam, My Tho
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 9872 km
 
Dzień zapowiadał się dość ciekawie. Dziś pierwsza cześć naszej wypasionej wycieczki po Delcie. Wstaliśmy dość wcześnie, bo już przed 7, zebraliśmy rzeczy i wymeldowaliśmy się z hotelu. Szybka buła do reki i byliśmy gotowi. Start o 8 rano oczywiście się opóźnił - przecież to Azja, a potem kręciliśmy się po mieście zbierając jeszcze kilku chętnych. W końcu udało się wyjechać z Sajgonu. Pierwszy przystanek My Tho - czyli brama Delty. Szybka przesiadka na dość sporą motorową łódź i płyniemy. Grupa była dość liczna, myślę że kolo 40 osób, ale nie dawało się tego jakoś odczuć. Na dzień dobry każdy dostał po świeżym kokosie do picia i udaliśmy się w kierunku pierwszej wyspy. W międzyczasie szybka przesiadka na mniejszą łódź, taką 10-cio osobową - też z silnikiem i dotarliśmy. Pierwszy przystanek - wytwórnia cukierków kokosowych. Manufaktura raczej niewielkich rozmiarów, ale wszystko dokładnie zostało zaprezentowane, następnie nastąpiła degustacja towaru i oczywiście możliwość zakupu. Nie wiem czy był ktoś, kto się nie skusił. Nie jestem fanka słodyczy, ale cukierki były naprawdę smaczne - szczególnie, że częstowali jeszcze ciepłymi. My oczywiście też się złamaliśmy i zakupiliśmy dwie paczki. Niestety nie byłabym taka pewna czy coś z tego dowieziemy do Polski:)
Przystanek drugi, lunch i rowery. Do wyboru były dwie opcje. Najpierw rowery, potem jedzenie albo odwrotnie:) Poza trojką Austriaków, wszyscy najpierw poszli jeść. Pojawiła się obsługa rozdali karty, zaprezentowali pokazowe danie - specjalność Delty: ryba Ucho Słonia, po czym rozdali wszystkim miseczki z wodą, w której pływało parę kawałków dyni i talerz z kupką wysuszonego ryżu, dwoma sajgonkami i jakimś dziwnym omletem i powiedzieli, że zarówno rybę jak i resztę z menu możemy zamówić na własny koszt. (Jakby ten "wiórek" był darmowy.) Danie z ryby podawane było przez panie z obsługi, które zawijały ją razem z dodatkami w papier ryżowy, co wyglądało dość imponująco. My jednak tym razem pozostaliśmy przy posiłku wliczonym w wycieczkę. Posililiśmy się, Austriacy z rowerów wrócili też zdążyli zjeść, a naszego mistrza ceremonii nigdzie nie było. Ciekawa byłam tej przejażdżki rowerowej wokół wyspy w 40 osób, ale nagle okazało się, że zbieramy się dalej, a rowery – te które miały być po jedzeniu, gdzieś się w miedzy czasie ulotniły. No trudno.
Następny przystanek wyspa owoców tropikalnych i pszczół. Najpierw jednak przesiedliśmy się do jeszcze mniejszych lodzi - tym razem czteroosobowych i napędzanych siłą ludzkich rąk. Wiosłowała dwójka miejscowych śmiesznie przykucniętych na dziobie i rufie i niestety turyści. Z nami płynęło jakichś dwóch Japończyków, którzy postanowili się wykazać, dzięki czemu cały czas huśtało nas na wszystkie strony - tak im to wiosłowanie szło. Cisza, spokój, wąskie kanały - naprawdę super, tylko ich dwóch miałam ochotę wrzucić do rzeki. Na wyspie najpierw zaserwowali nam mix owoców tropikalnych, które szczerze powiem jakieś wyjątkowo niezwykłe nie były. Jednego tylko nie znałam i nie znam do tej pory, ale dobry nie był. Cała ta uczta ubarwiona była występami lokalnej ludności, choć jak dla mnie wcale na takich nie wyglądali. Cóż, krotko mówiąc ten fragment imprezy śmiało można sobie odpuścić. Muzyka, którą zaprezentowali chyba jest zbyt wytrawna jak na moje proste europejskie uszy i nie byłam w stanie doszukać się w niej, choć odrobiny melodii.
Następnie krótki spacer w głąb i kolejna degustacja. Tym razem herbata z miodem z lokalnej pasieki. Pszczoły zbierają nektar z kwiatów longanu, a sama herbata poza miodem doprawiona jest jeszcze kropla soku z kumkwatu. To był jak dla mnie strzał w dziesiątkę. Do tego do pochrupania prażone banany, kandyzowany imbir... Polecam. Oczywiście i tym razem można było poczynić pewne zakupy. Ekstra atrakcją była możliwość potrzymania dość sporego węża. Od razu się przyznam, zachowałam się jak typowa turystka i skorzystałam z okazji. Bydle raczej ciężkie. Założyli mi go na szyję i cyknęłam sobie fotkę:) Panicznie boję się węży, więc postanowiłam potraktować to, jako swego rodzaju terapię. Rezultaty nie są jeszcze zadowalające, co widać na zdjęciach - niestety teraz nie mogę ich dołączyć - stoję jak kołek i boję się wykonać najmniejszego ruchu. Co za tym idzie głowa węża zwisa gdzieś w dole, bo bałam się go za nią złapać i ustawić do zdjęcia. Ale... Pierwsze koty za płoty, a w tym wypadku konkretnie węże:)
Potem już przesiadka na dużą łódź i powrót do My Tho, a stamtąd przejazd do Can Tho, gdzie mamy nocleg i skąd jutro wczesnym rankiem ruszamy na jeden ze słynnych pływających targów wietnamskich. Droga dość ciekawa, pełna mostów i mostków, rzek i kanałów, a wszystko to tylko niewielka część naprawdę sporej Delty Mekongu. Domy na palach i życie tysięcy ludzi skupione przy rzece.
Porządnie zmęczeni, zjedliśmy szybką kolacje i padliśmy spać. Jutro pobudka przed 6...

Jedno, co mogę powiedzieć jeszcze o dzisiejszym dniu to to, że była to totalna porażka kulinarna. Najpierw lipne kanapki na śniadanie i jakieś słodkie buły do zapchania, potem wycieczkowy lunch - tu nic dobrego spodziewać się nie należało i na koniec jeszcze jakaś zupa z rozgotowanym makaronem właściwie bez smaku - co prawda tylko dla mnie, bo Bartek twierdzi, że była bardzo dobra. Poczęstunków w Delcie do rankingu nie wliczam, choć też różnie bywało:)
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (6)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
sophia81
ciekawa świata
zwiedziła 5.5% świata (11 państw)
Zasoby: 96 wpisów96 10 komentarzy10 508 zdjęć508 0 plików multimedialnych0
 
Moje podróżewięcej
18.08.2010 - 25.09.2010
 
 
04.09.2009 - 14.09.2009
 
 
07.03.2008 - 14.03.2008