Geoblog.pl    sophia81    Podróże    Wietnam, Kambodza 2010    Chińska dzielnica
Zwiń mapę
2010
12
wrz

Chińska dzielnica

 
Tajlandia
Tajlandia, Bangkok
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 10843 km
 
Spacer po Chinatown rozpoczęliśmy od rejsu łodzią. W Bangkoku jedną z głównych arterii komunikacyjnych jest rzeka Menam Chao Phraya. Pływają po niej trzy rodzaje "tramwajów wodnych" z pomarańczową, niebieską i żółtą flagą. Promy na krótszych trasach, typu z jednego brzegu na drugi i tzw. Long tail, czyli szybkie łodzie głownie dla turystów, na których można sobie wykupić rejs po rzece. Łodzie z pomarańczowymi flagami zatrzymują się na wszystkich przystankach, są najtańsze (14BT) i korzysta z nich bardzo wielu Tajów. Niebieskie są szybsze, droższe i nie zatrzymują się wszędzie, a żółte to już najwyższa polka:) Niedaleko Khao San jest przystanek nr 13. Jest tam też informacja turystyczna, gdzie można dostać darmową mapę Bangkoku z zaznaczonymi przystankami łodzi i co ważniejszymi zabytkami. Zakupiliśmy bilety na łódź z flagą pomarańczową i popłynęliśmy do chińskiej dzielnicy (przyst.nr 5). Tam skierowaliśmy się w stronę głównej ulicy tego regionu - Yaowarat. Parę razy odbijaliśmy w boki, gubiąc się na ogromnym targowisku, które rozpełza się na wszystkie strony od centrum. Moim głównym spostrzeżeniem z tego spaceru jest to, że Chińczycy chyba biją na głowę inne narody w produkcji rzeczy wyjątkowo badziewnych, błyszczących i nikomu niepotrzebnych. Choć spacer tam był raczej pielgrzymką w tłumie kupujących, to patrząc na nich nie zauważyłam żeby specjalnie ktoś nosił na sobie te wszystkie błyskotki. Oczywiście dookoła masa straganów z przekąskami. My zjedliśmy tam szybkie śniadanie - kalmar grillowany podawany w woreczku i jakaś ryba smażona z jajkiem.
Tak przy okazji bardzo podoba mi się, że wszystko pakują tu do malutkich reklamówek. Środowisku zapewne to nie pomaga, ale wygląda śmiesznie. Szaszłyk zdjęty z patyczka, wrzucony do torebki, polany sosem i w drogę. To samo tyczy się owoców pokrojonych na części z dołożonym patyczkiem do jedzenia, sałatek, makaronów, a co najzabawniejsze również zup i drinków/napojów z lodem i słomką. Patrzysz, a tu ktoś w siatce i to otwartej, niesie mrożoną kawę z lodem, do tego słomeczka i jest fajnie. Większość sprzedawców ma takie torebki zawieszone przy swoich stoiskach.
Głównym celem wyprawy poza szwendaniem się po okolicy, była wizyta w wacie Traimit, w którym znajduje się ogromny 5,5 tonowy złoty Budda (wstęp 40BT). Sam Wat nie jest może jakiś fascynujący, ale taka ilość złota robi wrażenie.
Moje przeziębienie wyjątkowo dziś mi dokuczało i nie wiem czy to ze względu na nie, czy też na pogodę, przepychając się uliczkami targowiska pełnymi ludzi miałam wrażenie, że jeszcze krok i stracę przytomność. Duchota panuje tam potworna. Nie minęło dużo czasu, kiedy lunął potworny deszcz. Dodatkowo pewnie przez bliskość rzeki pioruny waliły tak okropnie, że wydawało się, że wszystko zaraz się zawali. Schowaliśmy się na jakieś 40 min. pod dach, gdzie nawet udało mi się trochę przespać:). Rozłożyłam sobie pałatkę na schodach i naprawdę było bardzo milo. Po deszczu i tej odrobinie snu od razu zrobiło mi się lepiej i ruszyliśmy na poszukiwanie jakiegoś pysznego chińskiego obiadu. Naczytaliśmy się wcześniej pochwał tutejszej golonki, która jest tak miękka i rozpływa się w ustach, że je się ją łyżką. Już myśleliśmy, że nic z tego i skończymy na jakimś rosołku barwionym dziwną różowoczerwoną pastą, ale udało się! Golonka rzeczywiście pyszna, podana oczywiście z ryżem, polana jakimś sosem z duszona zielenina i do tego aromatyczny rosołek do popicia. Było tak dobre, że Bartek zamówił sobie jeszcze jedną porcję, a ja wzięłam jakieś naleśniki z mięsem i surowymi warzywami polane chyba sosem Hoi Sin – w każdym razie był słodko kwaśny i przypominał trochę nasze powidła śliwkowe. Pycha! Polecamy. Przyznaję, że miałam wielką ochotę na prawdziwa kaczkę po pekińsku, która podawana jest w trochę podobny sposób, ale była tylko w jakichś lepszych knajpach za 1000THB, czyli jakieś 100zl i odpuściliśmy. Zamiennika nie żałuję. Może kiedyś pojadę do Chin i wtedy tam się uda:)
Po obiedzie wróciliśmy do hotelu i położyliśmy się spać. Pobudka nastąpiła akurat w najbardziej odpowiednim momencie, czyli na kolację. Tak jak planowaliśmy, dziś wróciliśmy do naszej wczorajszej knajpki. Zdaje się, że nie tylko nam zasmakowało, bo spotkaliśmy Francuzów, z którymi jedliśmy wczoraj i jeszcze jakieś dziewczyny, które też tam widzieliśmy. Dzisiejsze menu to: ryż z wieprzowiną i warzywami, zielone curry z kurczakiem i sałatka w tajskim stylu z owocami morza. Stanowczo nadal podtrzymuję swój zachwyt! Jeszcze teraz kiedy to piszę, na samą myśl leci mi ślinka:) Na zakończenie poczyniliśmy odważny krok w kierunku duriana - ponoć najbardziej śmierdzącego owocu świata. Jak dla nas, w smrodzie na głowę bije go dżakfrut. Durian został nam podany na ryżu (trochę nie pasuje mi tylko, że ryż do deserów podają tu słonawy) i polany mleczkiem kokosowym. Może nie powaliło mnie na kolana jak kolacja, ale było całkiem przyzwoite. Bardzo kremowe, słodkie i z lekko kwaskową nutą.
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (12)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
sophia81
ciekawa świata
zwiedziła 5.5% świata (11 państw)
Zasoby: 96 wpisów96 10 komentarzy10 508 zdjęć508 0 plików multimedialnych0
 
Moje podróżewięcej
18.08.2010 - 25.09.2010
 
 
04.09.2009 - 14.09.2009
 
 
07.03.2008 - 14.03.2008