Geoblog.pl    sophia81    Podróże    Wietnam, Kambodza 2010    Last night in Bangkok
Zwiń mapę
2010
15
wrz

Last night in Bangkok

 
Tajlandia
Tajlandia, Bangkok
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 10857 km
 
Dzisiejszy dzień był kolejnym z pod znaku totalnego lenistwa. Chyba świadomość, że już niedługo koniec sprawia, że nie mamy tyle energii do parcia na przód tylko coraz bardziej odpuszczamy. Z drugiej strony to już cztery tygodnie jak jeździmy i zwiedzamy - raczej w dość sporym tempie. Może dopadło nas jakieś przesilenie?
Obudziliśmy się kolo 10-tej. Dość przymuleni i jacyś tacy bez energii. Ja mam teorię, że w Bangkoku jest niedobre ciśnienie i dlatego cały czas jestem senna. Inna sprawa, że jak mieliśmy jakiś konkretny plan, miałam więcej energii, a jak tak się snujemy bez celu to jakoś nie mogę się zebrać. W związku z powyższym pomyślałam, że może odwiedzimy raz jeszcze Chinatown. Niestety jak wyszliśmy na śniadanie zaczął padać deszcz i plany wzięły w łeb. Co było robić. Moknąć nam się nie chciało, więc wróciliśmy do hotelu i wstyd się przyznać, ale pospaliśmy się.
Obudziwszy się o 14-tej wyszliśmy na lekki obiad. Kroki skierowaliśmy w stronę naszej ulubionej jadłodajni. Na miejscu okazało się, że ta która jest tam w dzień jest zupełnie inna niż ta wieczorem. Tamtą otwierają dopiero o 18-tej. Bartek skusił się na kurczaka curry z pędami bambusa. Jak dla mnie był mega ostry. Chociaż on stwierdził, że mógłby być ostrzejszy. Ja miałam ochotę na sałatkę z papai i poszliśmy szukać naszej pani od sałatki. Po drodze znaleźliśmy stoisko z golonką i mając w pamięci tę z Chinatown postanowiłam wziąć sobie porcję – zawsze to jakaś namiastka wizyty tam:). Był to zdecydowanie dobry wybór, słodkawa, rozpływająca się w ustach. Do tego miska rosołku. Wszystko to za jedyne 30BT. Nie do końca syta miałam dalej chęć na papaję, zaczęły się poszukiwania ulubionej sprzedawczyni. Kiedy już nam się wydawało, że dziś jej nie ma, znajoma twarz pojawiła się wśród sprzedawców koszulek i śmiejąc się zapraszała do swojego kramiku. Dziś miałam miniszkołę tajskiej kuchni - sama gniotłam w moździerzu składniki:) Nawet nie zdajecie sobie sprawy, jakie to męczące. Sałatka była taka jakiej oczekiwałam, smaczna, aromatyczna i orzeźwiająca. Cena, mimo mojego dużego czynnego udziału, bez zmian 30THB:-)
Jeszcze trochę pokręciliśmy się po okolicy i znów potwornie zmęczeni - chyba za wolno chodzimy:) - wróciliśmy do hotelu. Pomimo postanowienia, że już więcej nie śpimy żeby zasnąć wcześniej wieczorem - o 3:30 mamy pobudkę i jedziemy na lotnisko - i tak sen nas dopadł. Naprawdę uważam, że to wina tego miasta - może to smog tak działa... Obudziwszy się, trochę ogarnęliśmy rzeczy żeby mieć cześć pakowania z głowy i co było robić, poszliśmy na kolacje.
Dzisiejszy dzień był poza lenistwem, pod znakiem - każdy robi i je to, na co ma ochotę. Tak na dobre zakończenie pobytu w Bangkoku. Ponieważ Bartkowi chińska golonka również bardzo przypadła do gustu, tym razem on postanowił się skusić. Również jego oczekiwania zostały spełnione:). Ponieważ był też w plecy o sałatkę z papai, dalsze kroki skierowaliśmy w stronę Khao San gdzie zawsze urzęduje "nasza pani". Trochę martwiliśmy się czy aby wieczorem nie robi sobie już wolnego, ale nasze obawy rozwiały się bardzo szybko. Tym razem dotarła ze swoim kramikiem zaraz na początek ulicy. Ponieważ teraz sałatkę zamawiał Bartek, on przeszedł małe szkolenie:). Dodatkowo był przeszczęśliwy, ponieważ widząc nas, pani sałatkę którą już robiła dla jakiegoś Taja, przeznaczyła dla Bartka. Dzięki temu dostał taką ilość chilli, że chyba starczy mu do końca życia:) Mnie wypaliłoby wnętrzności, a On był w siódmym niebie:)
W końcu przyszła pora na moje zachcianki. Ja postanowiłam tradycyjnie udać się do "naszej" jadłodajni i tu spróbować tajskiej klasyki, czyli pad thaia. Jak zawsze, nie zawiodłam się. Do tego jeszcze raz zamówiłam ostro - kwaśną tom yum. Również bardzo smaczna, choć moim zdaniem ostatnio przygotowywał ja ktoś inny - mają tam dwójkę kucharzy - i wtedy była odrobinę lepsza:) Na koniec zamówiliśmy kokosowego shakea i powolnym krokiem udaliśmy się do hotelu. Przyznam, że miałam wielką ochotę spróbować jakiegoś smażonego robaczka, ale Bartek stanowczo się przeciwstawił. Uparł się jak rzadko kiedy i odpuściłam - choć nie ukrywam, że z żalem. Taki smażony w głębokim tłuszczu konik polny, doprawiony sosem sojowym i chilli nie może być przecież zły... W ramach zadośćuczynienia poszłam na 1/2h masażu nóg. Jaka szkoda, że w Polsce nie jest to takie popularne i w dodatku w takiej cenie. Na masaż tajski się nie odważyłam. Wystarczyło, że na koniec mojego masażu, pan zmusił mnie do zrobienia jakiegoś koszmarnego naciągającego skłonu. Przy masażu tajskim chyba wyzionęłabym ducha gdyby mnie tak ponaciągali i powyginali w osiemdziesiąt:). Relaks dla zmęczonych zwiedzaniem nóżek polecam wszystkim jak najbardziej. W dodatku w czasie zabiegu przyszła jakaś para i powiedziała, że też przyjdą, ale tylko do mojego masażysty, bo jest najlepszy, innych nie chcą. Od razu spodobało mi się jeszcze bardziej:) Choć przyznam, że bywały momenty, kiedy tak ugniatał mi te nogi, że pobolewało.
Po masażu ostatnie bahty poszły na Bartkowe piwo i wszyscy byliśmy zadowoleni:) Niestety gorzej było z zaśnięciem. Tak się wyspaliśmy w dzień, że wierciliśmy się prawie do pierwszej z boku na bok. O 3:30 pobudka i pojechaliśmy na lotnisko. Zamówiliśmy z hotelu busa za 150THB/os. Nie wiem czy o tej godzinie jeżdżą już jakieś autobusy miejskie, ale woleliśmy nie ryzykować, że się gdzieś zagubimy w poszukiwaniach przystanku albo, że nic nie przyjedzie, a szukać pomocy nie byłoby za bardzo gdzie. Poza tym zauważyłam, że tu codziennie w nocy pada, a nie chcieliśmy kompletnie przemoczeni ładować się do samolotu. Wybór okazał się bardzo dobry. W nocy padało, a nasz busik przyjechał po nas o czasie i w niecałą godzinę dotransportował na lotnisko. Muszę przyznać, że robi wrażenie. Jest ogromne. Przy nim nasz Chopin się chowa. Nie widziałam Kuala Lumpur, czy Singapuru, ale byliśmy pod wrażeniem. W dodatku wszystko szybko, sprawnie, nowocześnie, a jaka wolnocłówka... Nawet małe zakupy zdążyłam zrobić:)
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (6)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
sophia81
ciekawa świata
zwiedziła 5.5% świata (11 państw)
Zasoby: 96 wpisów96 10 komentarzy10 508 zdjęć508 0 plików multimedialnych0
 
Moje podróżewięcej
18.08.2010 - 25.09.2010
 
 
04.09.2009 - 14.09.2009
 
 
07.03.2008 - 14.03.2008